Głodne dusze odchodzą głodne.

22.3.10

Nadejdź, Kochanko odrodzeniowych cykli natury i świata. Przywitałem Cię przecież. Przywitaliśmy Cię we dwoje. Nie we dwóch, ale we dwoje. I najpiękniejsze było to przywitanie, tematem na dzieło stać się powinno i pozostawić po sobie ślad widoczny na skórze, lepiej w pamięci trwały i nie-do-za-po-mnie-nia, ale do zatracenia w Tobie, Wijosno, w sobie nawzajem. Powinno, więc pozostawiło.
I stała się Cisza.

Dwuczłonowa wiosna. Dwuznaczeniowa. Disemantyczna. Nowa, z akcentem na A. Największym na A akcentem i zawsze, którego słowa nie powinno się nadużywać wedle racjonalnych przesłanek, ale ja wierzę w niewidzialne struktury i predestynację. Styczniowe jeszcze Deus Ex Machina ujęło mnie chwytając w swe piękne dłonie i rzucając w odległą moim standardom północ, bym pół nocy mógł spędzić dziś, wczoraj i jutro do momentu, gdy struna harmonii oddzieli świat dzisiejszy od kiedysiejszego, na siedzeniu i patrzeniu w rewers moich powiek. Struna postawi na osi iluzji czasu zatartą granicę w słowie zawsze, na zawsze, by można było rozpoznać szczęście odległe od szczęścia na wyciągnięcie oddechu.
I stanie się Światło.

Poprawiłem kolory. Tym drobnym gestem, zapraszam Cię, Wiosno, do mnie. Nie dajesz mi cieszyć się zapachem kwiatów, chowając słońce wciąż w swojej malutkiej torebeczce z chmur i horyzontu. Ale wiem, że to tylko kwestia czasu. Kwestia czasu, czyli kwestionowanie czasu. Bo czasu nie ma. Bo go nie mam i bo nie istnieje. Bo nie istnieje on, nie ja, nie było tam ę. Lubię noce, których nie mam, bo ukradł mi je czas, więc nie istnieją one ani on i tylko ona jako ten zapach, smak i gama zmysłów nieempirycznych i ja, jako ten receptor, co jest słowem ostrym i niedelikatnym, nie pasującym nawet. I tylko my, co jest słowem złączonym i jednością dwóch słów brzmiących szeptem jak górskie echo, co jest jedynym hałasem który jest ciszą.
I stało się Wszystko.

Goethe byłby dumny, wypełniłem... Wypełniliśmy jego ostatnią wolę. I będziemy trwać, my pochodnie pochodu dwojga dusz, manifestacji miejskiej miasta niewiadomego. Niewidzialnego. Wiatru pojęć. Miałem ochotę, skumulowaną jak ziarno wszystkiego przed wielkim wybuchem, by przelać z siebie litry liter, a ochota ta włożyła w moje palce łatwość przekazywania myśli mimo braku czystości umysłu nocną, w lecie rzekłbyś poranną, porą. Romantycznie, rzekłbym, gdyby rzeka myśli swym prądem porwała mnie w kierunku ujścia każdej polskiej rzeki.
I stałaby się Wiosna.

Jest najpiękniej. Dążymy do plus nieskończoności, stanowiąc odrębny moment w boskim równaniu wszystkiego. I niech tak będzie, bo inaczej już nie może być. I wie My o tym, tak teraz jak i na wieki wieków.
Amen.