Głodne dusze odchodzą głodne.

27.2.12

meduza

I

zanim zasnę daj umrzeć ciału reszta to tylko popiół
zanim zasnę pochowaj mnie w pierścień kręgów na lodzie
zanim zasnę wiesz lepiej niż ja że potrzeba życia - jest

to jest mała zziębnięta śmierć
informel nagle ślepych gwiazd
zanim zasnę niech wiem - jest czas

to czas gęstnieje ślimaczy śluz pochłania korony drzew
awaria tankowca na łzowym jeziorku

II

bogowie tych
dni nie spartaczyli sprawy - Niobe zasnęła za bardzo

ostatni jednorożec na
szczęście przetrwał w transporcie
pod błyszczącym niebem pokryw




21.2.12

Budzę się w ogromnej, ciemnej bibliotece. Jest noc, nikogo wewnątrz prócz mnie. Zimno i ciemno - więc idę. Korytarze regałów rozstępują się - z kijem w dłoni jestem Mojżeszem tego miejsca. Na każdej półce tkwią sensy. Kształty różne, barwy wyśnione, całkiem czarne, przejrzyste. Chwytam jeden z nich. Tez naś okazuje się iluzją - dłoń przenika, nie napotyka oporu materii. Chwytam inny - również iluzja. Kolejny - i ten jest wyśniony. Idę dalej. Jedna z półek wydaje się starsza niż reszta.

Wyciągam dłoń i zapadam znów w sny. Tym razem je zapamiętuję.

Budzę się znów. Iluzje znikają. Jest pustka wypełniona pustką. Żeby chociaż kamień, kamyczek, mały, czarny antracyt. Biblioteka cienia. Teraz wiem, czyja jest ta pustka.

Człowieku okryty pyłem martwych słów,
wykąp swą duszę w milczeniu.








6.2.12

zima

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
chłodny żar rodzi w przestrzeń z kominów
dym gwiazdy lot nox pijana krzyczy
znak zapytania w zimnym wietrze zmian

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
sanctus sanctus tka powietrze senny
rytm trzask drewna między upadkiem
a gwoździem soplem sinego lodu

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
pod taflą zasnął marmurowy on
w drewno wrzeźbiony salwator mundi
axis oś ciężko dźwigać na mrozie

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
napal w piecu ogrodniku skrzydeł
rozpal ogień z popiołów świątyni
feniksie sprawco prawie poległy





2.2.12

kolejny już raz ogień podkładają pod Rzym

elektryczna iskra skacze
pchła z podskórnych rzek
między imionami rzeczy
ładunkami trwa

już czas krzyczeli z pożogą
i krzyczą na świat
wciąż ze szklaną kulą dni
swój formują szyk

a my lepimy gwiezdne trakty
z iskier śnimy twarz
aż przyjdzie po nas ten co wie
że rzecz to jest rzecz

będziemy prosto murem stać
by nie zburzył prawd
choć czuję z nami czy bez nas
będą wiecznie trwać

nie oddamy lasów
nie oddamy gniazd
kim jesteśmy pod tym niebem
wie echo co niesie wrzask