Głodne dusze odchodzą głodne.

26.12.10

To jest mój milczący protest, bunt cichy jak step. Cisza jest silniejsza niż wszystkie dźwięki. Bo przeznaczeniem każdego hałasu jest wyczerpać się i zostać pochłoniętym przez ciszę. Dlatego będę milczał, tak jak Michał Anioł, gdy zobaczył własne, zniszczałe dzieło. Palce mam zimne, skute lodem jak korona świata. Nie ma kompromisów między białym i czarnym. Coś co jest czarne, nie może być dla kogoś białe, jak i biel nie może być komuś czernią. Jeśli komuś czerń jest bielą, to jest on obłąkańcem, bowiem pośród mroku będzie kroczył niby w glorii jasności, a złe będzie brał za dobre.

Rzeczywistość składa się z przeciwnych biegunów, jak magnes, kompleks Kobieta-Mężczyzna, jak kij o dwóch przeciwnych końcach, jak oś od minus- do plus-nieskończoności. Z tej perspektywy biel i czerń to dwie skrajne, przeciwne wartości tego samego pojęcia, z całą gamą kolorów pomiędzy sobą. Jak ciepło i zimno na termometrze, jak długość i krótkość na mierze. Jak hałas, który narasta z ciszy i cisza w którą przeradza się hałas pozostawiając nieraz coraz słabsze echo. Wedle tej miary nie ma znaczenia, która z wartości danego pojęcia jest wyższa, bogatsza, lepsza.

Siedzieli na ławce. Nagle jedno z nich wstało i zaczęło biec za znanym z widzenia przechodniem. Siedząca wciąż postać chciała krzyknąć, zatrzymać głosem, chwycić dłonią, ale coś zdusiło dźwięki w gardle, które zaciskało się duszone niewidzialną ręką. Siedzi tak po dziś dzień i z niepokojem ogląda przed sobą bieg w tę i z powrotem. Czasem poczęstuje szklanką wody, połamany ludzik z wiarą we wszystko.



23.12.10

Bóg

Odtworzone na szybie autobusu kwiaty
to lato bez tchu.
Chwytasz kłos - dłoń staje się kłosem.
Na nic ci rękawiczki z rodzicielskich żył i potu,
na nic płaszcz, czapka, buty.
Jestem im wdzięczny, to jasne,
ale zawsze szuka się jakiegoś ale
żeby napisać wiersz,
żeby napisać dzień,
zimę następną pomiędzy ostatnią a kolejną.

odtworzone na szybie kwiaty
ach te kwiaty
kocha nie kocha i inne cuda wianki z płatków
mrozu. Ani z lodu nie zerwiesz płatka, ani w dłoni nie
znajdziesz czucia. I jak tu głaskać po policzku
zmrożonym jak syberyjska ziemia?

Ale kwiaty, te kwiaty...
Bez względu na nich, na mnie i na ciebie,
bez względu na to czy świat umrze,
nawet bez względu na wszystko z wyjątkiem Jednego
(to zbyt ważne, by pomijać w rozważaniach),
bez względu na to
Ktoś te kwiaty tu  m u s i a ł  posadzić.

( linia 71 2.12.10 )


- - -


Płeć

Woda kapie rytmicznym stukotem
jak lokomotywa, pożar, albo
defilada totalitarnych czuć
wbijana dzieciom do główek młotem
Chłopczyku bij, a ty dziewczynko kuś.

To jest dychotomia odwieczna, choć
nie o papierosach. Równie dawno
to spisano. Już w Pierwszej Regule
naznaczono nas naiwnością boś
dała się skusić. Ja też bym uległ.

Jestem jak ten drewniany surowy
stół. Jak podłoga, głaz - rzeczą jawną.
Ty zaś bardziej skrzypce, wiolonczela,
włosy - ciepłe dźwięki rosną z głowy.
Ja - prosta i zimna karabela.

Jesteśmy terrorystami, wszyscy.
Niszczymy się nim serca nam skradną.
Dwa przeciwne bieguny tej wojny,
dwa bezkompromisy. Świat się zniszczy
sam, a my? My wciąż będziemy wolni.

Ten wiersz jest o miłosnej historii
w której rozumem ogień zawładnął.
Będziemy wciąż, choć wiatr zniszczy kości,
i będziemy swoją w wiecznej glorii
toczyć bitwę w gonitwie Jedności.

6.12.10



17.12.10

Oj coś leniwa mi się kiwa.

Gałązko Jabłoni
z nocy zimowych
nic mnie nie broni
prócz mowy.

Głogowa Gałązko
cała w czerwieni
policzków wstążką
rumienisz.

Choć mróz okiennice
oszronił w wiosnę.
to Cię nie widzę
radosnej.

Bo nie widzę wcale
skrytej daleko
i jeszcze dalej
za rzeką.

A dziś gdy tęsknoty
nieziemskie arie
mruczą jak koty
mam chandrę.



23.11.10

Miejskie Zoo 

Fusy są jak puszcza. Mgli się przy latarniach
miejskich morskich i wilczych.
Wiesz, gdy idę ulicą to nieraz myślę sobie
jestem łowcą miejskich snów
marzeń i lęków. Szczerzę kły i wilcze ronię łzy.
To jakby płakał golem, tak rodzą się ranne mgły
Po prostu z kłosów rzęs.

Pantera nic nie powie niezapytana. To jej
koci przywilej – ślady
zostawiać czasem w skórze
a czasem w sypkim śniegu.

W domu bawić się włóczką,
wlepiać błagalnie żółte
ślepia, gdy przywiązują
do łapek worki z piaskiem.

Mówili, żebym głupi
sierściuch tyle nie mruczał
to nie mruczę, gdy gonię
ogon jak uroboros.



20.11.10

o mores 

Gdybym nie był dobrze wychowany
to pewnie nigdy byśmy się nie poznali.
To być może igły zapijałbym
spirytusem, strachem, whisky, wódką.

Sinieje niebo, księżyc wstaje i
się dopełnia. Sinieją blizny na
zmarzniętych kłykciach i gdyby nie to

to pewnie paliłbym teraz szluga
za oknem, myśląc która następna

kobieta, godzina, czy ofiara.

Ale jestem dobrze wychowany.
Jeśli zaś idzie o ofiary to

tylko kościelne, godziny szczytu,
a kobiety jednej chcę do końca.
Nie palę, nie piję, nie istnieję.

Pewnie zabijanie i niszczenie
byłoby dla mnie rzemiosłem tak jak
decoupage. Ale tylko wtedy
gdybym nie był dobrze wychowany.



14.11.10

Ja, Twój Anioł Stróż, ciut nieudany, te postrzępione kogucie skrzydła i zimne, żołnierskie dłonie. Mam blizny na kolanach i rękach oraz posiniaczoną, młodą twarz. Aureolę jakby przekrzywioną, z której odpada złoty brokat, tak, że zostawiam za sobą błyszczącą ścieżkę ze złotych okruszków, niczym Jaś z Małgosią. Nie śpię, bo mi nie wolno. Nie jem, bo nie czuję głodu. Czasem oddycham, gdy widzę, że już dobrze.
Ja, wierny kundel, kopnięty prosto w twarz, z rozciętą grdyką trwam. Powtarzam sobie 'Ja, Anioł Stróż. Ja, Twój Anioł Stróż'. Wiem, że mi nie wolno. Pozwalam Ci skubać swoje skrzydła. Kiedyś z tych piór powstanie album, ale do tego czasu jest blisko-daleko. Możesz zdjąć ze mnie osmolone szaty, jestem trochę jak Szemkel. Możesz odkręcić z łopatek skrzydło lewe i skrzydło prawe. Widzisz? Nędzna karykatura, jak groteska wyłysiałego niedźwiedzia, albo pantery-albinosa.

Ja, pan nikt, ten co go nie ma, gdy jest i co powinien być zawsze. Chwila wyrwana światu, wektor wskazówek zatrzymanych na materiale światłoczułym, migotanie lampionów, skulone na podłodze mokre niezbyt-wiele.
To wszystko nic.

A to coś wszystko:
Ja-My.
My Świat.
My obietnica.
My kocham Cię.
My i łość.

Ja, Anioł Stróż.
Ja głupi.
Ja, Anioł Stróż.

Przepraszam.



31.10.10

Zioła

Zatapiamy się w sobie
jak w Mare Tenebrarum.
Ja egzul i ty także
zbyt dobra. Stary numer.

Zaciśnięci w narożnik
w grzejnik w siebie szukamy
szalupy między skórą
starca i z alabastru.

Giniemy. Który już raz
nie wiem. Gilotyna drzwi
zapadła. Głowę za burtą
zalewa słone morze.

Pozostał mi po Tobie
bukiet jeno, co sam go
zerwałem. Jesienny, Twój,
z suchych traw głogu i mnie.

Pachnie ziołami, tak jak
lubisz. Palą już liście, to
ta pora roku, gdy nie
chcę widzieć jak horyzont

porywa Cię znów,
widzieć, gdy odjeżdżasz, lecz
Wszyscy Święci wstaliby
gdyby można inaczej.



9.9.10

Prikaz

Jesień jest z ognia a życie z wody. To wyjaśnia
dlaczego chodniki płoną we wrześniowym deszczu.
Przez ostatnie dni wyczekiwałem jej przybycia.
Przyjdzie tylko na chwilę - mówili - i zostawi
śluz na powierzchni miasta.

Jesień jest z ognia a życie z wody. Powtarzam jak
mantrę, jak tę dziesiątkę różańca w środku nocy.
Dźwigam malutki drewniany krzyżyk na rzemyku.
Potykam się już drugi wieczór. Płaczcie nad sobą,
gałązki drzewa Jezus.


Jesień jest z ognia a życie z wody. Rodzimy się
więc w porze deszczowej, a giniemy na pustyni
i zawsze po zmroku. Toczy nas malaria, to stąd
wszystko smakuje chininą, potem, łzami i krwią
z rozdrapanych starych ran.

Jesień jest z ognia a życie z wody. Ta nostalgia
pali mnie tak jak tysiące stosów dla niewiernych
żon i mężów. Trzeba pamiętać stare prawdy, ale
nie pokrywać ich kurzem tradycji. Trzeba płakać,
gryźć i zgrzytać. Trzeba iść.



31.8.10

Wrzesień 

Od progu czuć powidła. Sień pachnie gdy zdajesz sobie sprawę
z bycia oprawcą wolności. Idzie jesień idziesz i idą chłodne noce.
Sień pachnie, a wieczór słotny jak co roku o tej porze. Kompoty się
zepsuły, zaprawy pokrył całun pleśni. Niebo spada na ziemię
po autostradzie twarzy i nie tak letnim parasolu. Banalnie - rzekłbyś.
To przykre - znów z każdym krokiem wdeptujesz się w glebę
jak w kopny śnieg.




17.8.10

 - Czym jest droga?
- Idź!
- Co to jest droga?
- Kroczę nią

Nie zrozumiesz.
Wiele ma imion i wiele znaczeń, lecz jedną duszę, istotę, centrum.
Możesz przejść tysiące kroków i nigdy tego nie poczuć. Możesz zwiedzić tysiąc miejsc i nigdy nie zobaczyć ich w prawdziwym świetle. Możesz zrobić tysiące zdjęć i nigdy nie uchwycić pięknej chwili.
A wystarczy jeden krok, jeden krajobraz, jedno naciśnięcie spustu migawki i świat stanie przed Tobą, gotowy by ukazać Ci całe swoje piękno. Ta stara taoistyczna mądrość tylko pozornie nie ma sensu. Od chwili, gdy zaczyna się rozumieć powyższe wersy budzi się w człowieku pragnienie. Budzi się czucie. Wystarczy już tylko zrobić jeden, pierwszy krok, zobaczyć krajobraz, zrobić pierwsze zdjęcie. Gdy się zrozumie, nie będzie liczył się cel. Będzie liczyła się chwila. Droga. 
Wędrówka.

www.WĘDROWISKO.blogspot.com




1.8.10

licytacja

trzydzieści srebrników za trzydzieści trzy
lata boskości
     po raz pierwszy
     po raz drugi
     po raz trzeci
                   upada


sznur za krzyż zawiśnięcie za zawiśnięcie i zawiść
przybity Prometeusz poi dziób sępiej włóczni żeby  
spragnionych napoić i głodnych nakarmić
wątrobą a jeśli w pierwszych wiekach wygrali
ślepi obrońcy projektanci reguł i czciciele dogmatów
to wyjętym z rany gwoździem sami wydrapiemy na murze
całą naszą i waszą miłość


- - - 


Z mitologii upadku

niszczysz pięści o ścianę
lewa lewa prawa raz
chcesz wyjścia Tezeuszu
po linii prostej łatwo

ile razy jako Nikt
pokazałeś kim jesteś
i kim jesteś naprawdę
stając pomiędzy sobą

a opuszczonym światem
lewa lewa prawa raz
mur runął jak symbole
Berlin Jerycho Babel

pierwsza na tysiąc - ściana
biegniesz do celu albo
grasz fugę moll nad fatum
szybciej Minotaur czyha

prędzej bo nie wolno ci
zmieniać fabuły drogi
powiesić się na nici
przestać zawieść siebie ją

ją siebie zawieźć ponad
Styks niepewności Hades
Chaos w palcach harfiarzy
Ragnarök w tobie toczy
pospolity symbol
Syzyf


- - -


Przepojenie 

Trzeba upaść
Trzeba opaść
Na opak
      stawać się stawać się stawać
      każdym miejscem strutym światem
      dnem butelki startym pojęciem
      jak blat kuchennego stołu z uporem i sumiennością
      wytrzymujący napór noża i widelca
          wszystko jest dla ludzi to też trzeba można bo nic złego
                                                                                                       mówili

       mówili też na opak a ty rozdarty między
       światem a jego brakiem
       nimi sobą
       niebem piachem
       bogiem niebogiem
       myślałeś że masz na tyle silną wolę
       by zostać z astrologami jednym światłem

Błąd systemu
Zwymiotowałeś siebie światło i opuszczony świat



24.7.10

Tworzywo

Jak niebo i ziemia zapadamy się w siebie
przeciwne bieguny hermetycznego świata
tajemnic legend i starych mistrzów pełnych
wiedzy zamkniętej dla algorytmu śpiących
królewien i pijanych książąt

Tęczówka drze skórę ja sztyletem drę chmury
tak powstają przestrzeń światło i to jedno co
rozdziera lepiej niż tysiąc damasceńskich
szabli w dłoni któregoś z herosów dawnych
baśni: bezkres i szum traw: cisza

Stary świat tętni w żyłach nielicznych i szarych
ludzi w bohaterach codzienności bez pereł
ale z pełnią władzy przywilejem siebie
swobodą decyzji o skończeniu świata
w kolejnej zmyślonej historii

- - -

Chmury pełzną niebem zostawiając za sobą śluz melancholii. A że lecą szybko toteż dużo materiału się akumuluje. Dawno nie pisałem z siebie. Nastrajam się do częstotliwości drgania piasku na górskich szlakach. Nie każcie mi tłumaczyć swoich wierszy. Mniejszy wstyd czułbym mając się obnażyć. Chyba trochę boję się którejś cząstki siebie, bo nie do końca ją rozumiem. Albo wcale. Góry powitają mnie słotą. Jakże islandzko.



22.3.10

Nadejdź, Kochanko odrodzeniowych cykli natury i świata. Przywitałem Cię przecież. Przywitaliśmy Cię we dwoje. Nie we dwóch, ale we dwoje. I najpiękniejsze było to przywitanie, tematem na dzieło stać się powinno i pozostawić po sobie ślad widoczny na skórze, lepiej w pamięci trwały i nie-do-za-po-mnie-nia, ale do zatracenia w Tobie, Wijosno, w sobie nawzajem. Powinno, więc pozostawiło.
I stała się Cisza.

Dwuczłonowa wiosna. Dwuznaczeniowa. Disemantyczna. Nowa, z akcentem na A. Największym na A akcentem i zawsze, którego słowa nie powinno się nadużywać wedle racjonalnych przesłanek, ale ja wierzę w niewidzialne struktury i predestynację. Styczniowe jeszcze Deus Ex Machina ujęło mnie chwytając w swe piękne dłonie i rzucając w odległą moim standardom północ, bym pół nocy mógł spędzić dziś, wczoraj i jutro do momentu, gdy struna harmonii oddzieli świat dzisiejszy od kiedysiejszego, na siedzeniu i patrzeniu w rewers moich powiek. Struna postawi na osi iluzji czasu zatartą granicę w słowie zawsze, na zawsze, by można było rozpoznać szczęście odległe od szczęścia na wyciągnięcie oddechu.
I stanie się Światło.

Poprawiłem kolory. Tym drobnym gestem, zapraszam Cię, Wiosno, do mnie. Nie dajesz mi cieszyć się zapachem kwiatów, chowając słońce wciąż w swojej malutkiej torebeczce z chmur i horyzontu. Ale wiem, że to tylko kwestia czasu. Kwestia czasu, czyli kwestionowanie czasu. Bo czasu nie ma. Bo go nie mam i bo nie istnieje. Bo nie istnieje on, nie ja, nie było tam ę. Lubię noce, których nie mam, bo ukradł mi je czas, więc nie istnieją one ani on i tylko ona jako ten zapach, smak i gama zmysłów nieempirycznych i ja, jako ten receptor, co jest słowem ostrym i niedelikatnym, nie pasującym nawet. I tylko my, co jest słowem złączonym i jednością dwóch słów brzmiących szeptem jak górskie echo, co jest jedynym hałasem który jest ciszą.
I stało się Wszystko.

Goethe byłby dumny, wypełniłem... Wypełniliśmy jego ostatnią wolę. I będziemy trwać, my pochodnie pochodu dwojga dusz, manifestacji miejskiej miasta niewiadomego. Niewidzialnego. Wiatru pojęć. Miałem ochotę, skumulowaną jak ziarno wszystkiego przed wielkim wybuchem, by przelać z siebie litry liter, a ochota ta włożyła w moje palce łatwość przekazywania myśli mimo braku czystości umysłu nocną, w lecie rzekłbyś poranną, porą. Romantycznie, rzekłbym, gdyby rzeka myśli swym prądem porwała mnie w kierunku ujścia każdej polskiej rzeki.
I stałaby się Wiosna.

Jest najpiękniej. Dążymy do plus nieskończoności, stanowiąc odrębny moment w boskim równaniu wszystkiego. I niech tak będzie, bo inaczej już nie może być. I wie My o tym, tak teraz jak i na wieki wieków.
Amen.



14.2.10

Wapno

przestrzeń wypełnia się czymś
na kształt szumiącej ciszy

cisza jest napięcie struny
gotowość rezonansowego pudełka
brzmienie wichrów niepoznanych
islandzkich wulkanów
i czas

który istnieje nie do końca
bo gdy rozważyć istotę wskazówek
widzimy tylko zmienną materii
zahaczającą ducha
w swej naturze constans

dobrze
to powiedz to nam co nieśliśmy śmierć
kończyliśmy czas a teraz
nasz czas kończy nas
i nie mamy czasu
sypiemy tylko szpadel góra dwa
bo jeszcze ściany trzeba wybielić
i drzewa gdy już skończy się to
co na dziś kończy się od półwiecza



6.2.10

Świat to hałas i nawet teraz ktoś strzela. "Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?" Trzeba odnaleźć swoją Samotnię.

Co jest 'Samotnia'?

Samotnia jest wszystko. Samotnia jest dobro i jest dobra. Samotnia jest rosnąca trawa i rosa. Samotnia jest kosmos rodzaju żeńskiego i nie ma tu przypadku, tak jak nie ma go na całym horyzoncie zdarzeń, ani po żadnej jego stronie. Samotnia nie zawsze oznacza samotność i ma wiele przestrzeni, zawiera w sobie głębsze poczucie koherencji niż świat materii, i przedłużenie gatunku. To zgoda na samotność nagrodzona spędzeniem jej z poczuciem absolutu lub duchem stanowiącym z nami kompleks jak antygen-przeciwciało. To suma wyrzeczeń zwrócona zgodnie z zasadą działania wszechświata. To staro-indiańskie tęsknoty do Wielkiego Ducha - bezosobowej siły sprawczej i szum potoku. Samotnia to nostalgia za pierwotną naturą. Za Człowiekiem pisanym z dużej litery. Człowiekiem, dla którego czas nie istniał, był iluzją równą tej, jaką dziś jest kiedyś i jaką kiedyś będzie dzisiaj. Samotnia to po prostu bardzo ładne słowo o bardzo dużym i równie ładnym znaczeniu.
Znalazłem.

P.S.
Aktualizacja wideo. Zapraszam: www.ajvid.blogspot.com 



30.1.10

12:37 Opalenica-Poznań
Zimno-niebieski krajobraz popołudnia i cisza typowa dla małomiejskich peronów. Biel znaczy przestrzeń. Linie trakcyjne milcząco obwieszczają nieskończony horyzont zdarzeń i nawet dobre z natury światło dnia jest natarczywe, kiedy przedziera się przez arktyczne masy powietrza. Granica między niebem i ziemią zaciera się. Wiatr gęstnieje wymieszany z dymem, bo jakiś skurwiel ogrzewa swoją rodzinę odpadami. To miasteczko jest za małe dla tylu kominów, dla tylu nałogowych palaczy. Dwunasta: trzydzieści siedem. Po szynach na stare śmieci.




3.1.10

Zima

Nie ma wydartych pojęć: cisza, światło, bóg pisany z wielkiej litery. Gra współczesny walc i on też jest symbolem; zimowym zbiegiem okoliczności uciekającym od niewiadomej w absolutnym równaniu, które przecież nie istnieje bez ludzkich wartości: domu, drzew, wróbli i placu. Ani bez tego chłopca, co pochyla się do pocałunku jak do muszki karabinu o zimnych, czerwonych policzkach stali i drucianych błąd włosach.
Naciska zmysłowo spust.
Jest rano, z placu odlatują ptaki. Miejski szabrownik wciąż zmaga się z wózkiem, zimą i porcelanową zamiecią.

Oto Waltz