Głodne dusze odchodzą głodne.

25.8.09

całopalenie

mogę dać wszystko
bo nie mam nic
prócz światła

mogę ciszę
bo świat to hałas
i nawet teraz jakaś
bomba wybucha za oknem

mogę wiatr
bo jest sprawiedliwym
nauczycielem pokory dachów i lasów

mogę to miejsce
bo nie da się tu
dotrzeć ale można
schronić płomień świecy
(by zamieszkać)

mogę rozpalić ognisko
bo mało prawdziwego światła
a przecież z jednej iskry wyrasta
pień ognia
gdy dwoje ogrodników uwierzy w nasiono

(Karpacz, lipiec 2009)





21.8.09

Księżyc i Kruki.
Śmierć.

Tylu ludzi dąży tylko do Niej, bo brak im wyobraźni, by dojść do wniosku, że to tylko moment między kolejnym życiem. Każdy koniec jest początkiem, wedle zasady 'jak na górze, tak na dole, jak na dole, tak i na górze.' Każdy koniec, grań, ostatek, jest tylko momentem na osi życia, po którym następuje jakaś inauguracja. Gdy kończy się zła chwila, zaczyna się dobra. Czy też, gdy zaczyna się dobra kończy się zła. Wyobraźmy sobie prostą naszego życia, ciąg przyczynowo skutkowy, a na nim małe fragmenty. Powiedzmy - tracimy pracę. Jest to pewien koniec. Ale jest to też początek czegoś innego - zaczynamy szukać nowej - przykładowo. Kończymy edukację, tym samym zaczynając 'dorosłe' życie. (Tak, tak, człowiek uczy się całe życie, mam tu na myśli edukacje w znaczeniu 'prawnym'). I tak dalej. Rodzimy się, kończymy coś, co było przed narodzinami i zaczynamy życie. Umieramy, kończąc tym samym życie jakie znamy i zaczynamy coś niepoznanego. Koniec jest nierozerwalnie związany z początkiem. Bez jednego drugie nie ma prawa istnieć. Jak ciepło i zimno. Jak głośno i cicho. Jak ciężko i lekko. Jak dobro i zło. Tak życie i śmierć.

Nie bez przyczyny Ozyrys był Panem nie tylko śmierci, ale i życia.

Oczywiście, przykładowo, w świadomości samurajów, śmierć była jednym z celów nie było większego honoru niż umrzeć dla władcy. Ludzie wschodu potrafili umierać, czyniąc śmierć piękną, pisząc przed śmiercią haiku na pożegnanie. Lub spisywali je wcześniej, uzupełniali, poprawiali przez całe życie, gdy się rozwijali i oczekiwali na 'koniec'.
Choć nasi kontynentalni nordyccy wojowie, też oswoili się z myślą o końcu, a śmierć w bitwie była najlepszym uwieńczeniem żywota.
Za wschodem przemawia stos, ukazany w Śmierci Sardanapala spod pędzla Eugene Delacroix [nie umiem tego odmienić]:


Śmierć fascynowała ludzi.
Kojarzy się z nocą.
A noc umie być piękna.

Ludzie boją się śmierci, boją się o Niej myśleć, co dopiero mówić.
Pewnie dawniej też tak było, a wymienione przypadki, to odosobnione wyjątki.
A może nie.
Tak czy inaczej wielu czeka nań i bez emocji twierdzi, że to ich cel, bo innego nie mają, z biegiem lat coraz bardziej pokorniejąc i zdając sobie sprawę, że to już niedługo, że to już bliżej niż dalej, że już niedługo pochłonie ich pustka.
Chyba trochę im współczuję.
Chyba trochę dążę do tego, by jak każe bushido, w każdej chwili być gotowym na przyjście. Więc nie marnujmy cennych chwil i starajmy się je przeżyć jak najpełniej, ze świadomością, że za kilka ruchów wskazówek, kto wie co się stanie.
Wystarczy się trochę oswoić z Nocą.
A Noc potrafi być piękna.
Cholernie.

Noc potrafi być piękna.
Noc jest rodzaju żeńskiego.



7.8.09

Dwa pełne dni wytchnienia przed plenerem, oczekiwanym przez rok. A ja nie mam ochoty malować. Tzn. mam, ale to coś jakby bardzo mglisty brak motywacji, trudno ująć.

Dawniej miałem zwyczaj opisywać bałagan na biurku. To bardzo dużo mówi o człowieku, zauważyłem. Jakąś 'terapię biurkową' można by opatentować, czy coś.
Ale nie tym razem.

Znalazłem lato w sierpniowym mocnym słońcu, takim co jeszcze nie zachodzi, ale już prawie, i wpada przez brudną szybę Państwowych Kolei. Znajduje się wciąż ponad wierzchołkami drzew, i wysoko ponad krzewem, ziołem i trawą, co mają zwyczaj rosnąć tam, gdzie czuć zapach torów (każdy kto latem, w upał stał na torach, zna ten charakterystyczny, poniekąd miły zapach). Tak, lato na plenerze będzie mogło być miłe. Na szlaku odkryłem Ducha Gór. Na wybrzeżu odkryłem Wszechświat. Co odkryję tym razem? Każdy coś odkrywa, ale mało kto sobie to uświadamia.
Trzeba się czasem zastanowić.

Luz Istnienia to taka tarcza na przykrości. Tarcza, ale nie klapka na oczy albo totalna ściana. Bo tarczą można się zasłonić, ale można spojrzeć ponad nią na przeciwnika. Luz Istnienia to również skóra twarda jak u nosorożca, która nie przejmuje się zadrapaniami i zachowuje chłodny dystans wystygłego kamienia, ale sama nie jest zimna. Wreszcie, to brak lęku oraz irracjonalnych odwrotów. Taka sobie mała pewność i sztuka zmierzania do przodu, przez chaszcze, kamienie, rzeki i wszystko co pojawia się po drodze.
Ale nigdy po trupach.

Wróciłem. Na chwilę. Na moment, by znów iść dalej. By być w Drodze. Poznawać Drogę. Iść Drogą. Podobno nie wolno oglądać się za siebie, bo to przynosi pecha. Nie wiem, jeszcze pecha w tej historii nie ma. Być w Drodze, to jednocześnie posiadanie celu, ale też osiąganie go w każdej chwili. Żyć chwilą obecną, z rozwagą, jak Indianin.
Czasu nie ma.

Notatki z niektórych dni i chwil są w papierze. Większości nie dało się zapisać. To dobrze, część musi pozostać we mnie, dla mnie. Podobno zgubiłem wiosnę gdzieś po drodze. Okazało się, że ja ją zwyczajnie przeoczyłem i to ona zgubiła mnie. Stanąłem wtedy obok ciągu przyczynowo skutkowego i sobie patrzyłem, jak to pędzi. A później chwyciłem się pierwszych liści i kwitnącego krzewu czegoś pachnącego, a wir mnie porwał. Chyba czas wyskoczyć. Tak jak zrobił to Warszawiak, w Następnym do Raju, u Hłaski. Zwolnij waść, bo ja wysiadam. Świat niech pędzi, ja posiedzę na ławce, albo na gałęzi. Za piękny jest, żeby go zbyć tylko dobrą zabawą. Pomalutku, w ciszy, może w milczeniu. Nie ma pośpiechu, gringo.
Tu chodzi o coś więcej...

W. Łysiak. Kielich, rozdział I:

"Połóż palce na moich zimnych wargach, a zrozumiesz bogactwo milczenia. Cisza jest główną poezją, świętem między ludźmi(...)reszta jest prozą niekompatybilnych kaprysów i niekoniecznych urojeń. Musisz zatem zrozumieć, że prawdziwa cisza ma brzmienie muzyczne, i powiem ci dlaczego: bo klucz do prawdziwej poezji to melodia słyszalna jak grzmot dzwonów. Każda prawdziwa poezja i każda prawdziwa cisza jest muzyką. Gdy nią nie jest - nie jest ani poezją, ani ciszą, lecz paplaniną i gwarem. Zgrzytając siekaczami kontestujesz bieżącą trywialność, miast trzymać zęby na smyczy i cichutko kontemplować niezwykłość."


Książkę, zwłaszcza pierwszy rozdział, który wprowadza niesamowity nastrój polecam wszystkim, chcącym na chwilę lub na zawsze wyrwać się ze szponów codzienności, która gdzieś tam głęboko bardzo ich męczy, choć boją się do tego przyznać, albo lękają się w ogóle coś z tym zrobić.
W życiu nurkuje się coraz głębiej, idzie coraz dalej, leci coraz wyżej. Tu nie ma ram w które można uderzyć głową, więc dlaczego sporo osób tkwi w miejscu? Albo wydaje im się, że podążają, choć tak naprawdę wcale się nie przemieszczają. To tło się rusza, oni stoją w miejscu. W jakiejś namiastce luksusu czy bogactwa. Choćby bardzo obfitej, to wciąż namiastce. Siedzą i aż się świecą od tego siedzenia, są jak posąg i jak posąg chcą być podziwiani przez otoczenie. Boją się krytyki, która jest katalizatorem rozwoju. Oni w ogóle chyba boją się rozwinąć siebie. Czasem tylko rozwiną skrzydła, żeby sobie pomachać. Bo ze skrzydłami jest się większym. Ale trzeba schować prędko, bo jeszcze je ktoś podetnie. Stoją. Nie idą. Nie szukają swojej ścieżki. Nie obchodzi ich prawda. A prawda zawsze jest dalej, głębiej i wyżej.

I wszyscy oni jednakowo boją się ciszy.
Boją się milczenia.
Boją się samotności.

Zawsze.