Głodne dusze odchodzą głodne.

31.12.12

nasz

lud twój
nie woła

do ciebie
panie
we dnie w nocy

nie ma cię

gdzie myślą cię znaleźć




list

pisze do pana
boga

nasz
ego
podpisano

a man




25.12.12

* * *

najwięcej dobra
zdarza się
najwięcej zła




24.12.12

* * *

w wyznaniu
tak-tak
nie-nie
jest najważniejszy
myślnik




23.12.12

* * *

mały joe
naprawdę mały
jeszcze
w wodzie
nemeczek




21.12.12

* * *

trochę zły
ale przecież
tylko trochę
za bardzo
jestem




18.12.12

* * *

widziałem cień
to były kroki
pierwsze




13.12.12

Czas wydorośleć, goździki nie pachną jak wtedy. Walc tak nie drży, zima nie mrozi. Czekając na wybudzenie dociera do mnie istota nieba.
Tak daleko, tak bardzo na ziemi.

Dźwięki ratunkowe. Harmonia kosmosu. I ja pośrodku, mała plamka, grudka ziemi, kamyk, ziarnko.
Najgorsze, że na te pytania są odpowiedzi.




11.12.12

głód

przełyka ta zima na jeden kęs
jeden pies
zmarznięty beznogi
bezkres

spadają z nieba ptaki śniegu
spalone
w popielniczki

daleko daleko
rodzinnych gwiazd





9.12.12

zima goethego

w lesie pełnym śniegu
oddech
para wodna
utopiec z topielicą

zielone igły pod bielmem
na oczach
nie widzą nas
- zgubiliśmy drogi

na tych bezdrożach
poroża
pustynia śniegu

słońce

mało ciepła
dużo światła




5.12.12

Wszystkie burze zburzę, zamiotę zamiecie, idąc po wilczych ciałach jak po plaży potrzaskanych muszelek.
Kiedyś stanąłem na moście i z zamachem wysłałem morzu ostatnią paczkę.
Płaczkę.

Ty nie chcesz tak dorosnąć. Ja nie chcę tak dorosnąć.
Kiedyś lustro stłukę i to dopiero będzie symbol graniczny.
Smak buntu jest jak każdy inny smak, bez ale.




24.11.12

* * *

cyrkowiec chodzi po linie
po lewej las po prawej
ścięty
ostateczny
sad




20.11.12

liście

dzisiaj nie godzę
tyle czasu nawet nie sprzedane
co za darmo po prostu

odwijam swój palmowy liść
tam wszystko co było i będzie
grane na nerwach

liście są z wody bardziej niż z ognia
człowiek też
gnije




10.11.12

nowy

chodziliśmy ulicami
udając
się

śpiewaliśmy hip-hopowe pieśni
mówiliśmy dużo ze sobą
z piwem fajką stałeś głosząc prawdy
cycero tej naszej szarej
sam wiesz czego

słuchają wszyscy to znaczy ja i ty
że możemy być kim chcemy więc
jesteśmy którzy jesteśmy
będąc tu i teraz
gdzieś tam dawno temu
na rozdrożach otoczeni rogatkami
jakby to były łańcuchy
gór
i nikt się nie dowie
no bo kto

mówisz że tak trzeba
może sam to powiedziałem
liczy się to że nie pieniądze ani czas
tylko boskość w nas ukryta

bardzo dobrze




27.10.12

pytanie z pretensją w głosie

wyjadę do japonii wypłyniesz na islandię
oddaleni pierdoloną dziurą w planecie
będziemy

wyjadę do mongolii wylecisz do stanów
przecierając podziemne krainy śmierci
będziemy

minie dziesięć dwadzieścia lat
w miejscu które teraz jest a jutro nie wiadomo
znów spotkamy się na dole
zapytam

gdzie jest twór interior
którego nie dosięga śpiew
tajgi
tej którą umiłowałeś
jak i ja umiłowałem

gdzie amigo
gdzie




zakłócenia

bardzo wielka zima taka
na osiem pięter i noc
|
|
|
|
|
|
|
|
święty święty
w świetle zaklęty
z wody zawodzisz
w tę noc

nikt nie słucha drzew
ci co słyszą że słyszą
tylko widzą ich zew


śnieg




18.10.12

rysunek

szkicować węglem
to jak trzymać w dłoni spaloną tajgę
niespełnioną ucieczkę

papier jest przedłużeniem bytu
szczupły chochlik
blady strachem wodnik topielec

ratuje honor lasu
to wyższa wartość sam nie wiem
dać się po prostu zwęglić

dłoń - narrator a nawet mniej -
didaskalia
to tylko most a nawet mniej -

mostek łączący
żebra i chleb nad ziejącą bielą
trzydniowej pustki




11.10.12

wykwit

w noc ciemną wyszedł oddział
oddał strzał

między głową i ziemią jest wielka przepaść

kto tę przestrzeń opisze
kto nazwie
grudkę błota
iskry krwi




8.10.12

transmutacje

on ma zielone spodnie
ona czerwoną sukienkę
więc będą razem już na zawsze

rozumiesz - nie potrzeba więcej
kiedy szukasz sposobów a nie powodów

szukanie powodów powoduje powodzie
a nie wszyscy jesteśmy chrystusami
żeby później chodzić po wodzie
albo pić z niej wino
nie jesteś bez winy
nie rzucaj




pif-paf

piękne miejsce deszczu:
gwiazdy i galaktyki aut
pstrykające w mokry asfalt
bożym palcem

zimna niema rzeka
bez kry na której można płynąć
albo chociaż stanąć i krzyknąć w noc
że trzeba krwi lub po prostu krzyknąć

palec na cynglu
pstryka cisza bo bębenek pusty
ale blaszany




3.10.12

wodzenie

jeśli jesień jest z ognia a życie z wody
to nie zakwitnie gwiazda nowa
supernowa ani wcale nie nowa

to bocznym torem pobiegnie mały chłopiec
(patrz chłopiec biegnie bocznym torem)

to będzie bardzo dużym małym chłopcem
zrobi coś dorosłego ale niemądrego
dajmy na to zasępi się nad rzeką

świat rodzi się z przeciwieństw
to znaczy tak mówią i tak podobno jest
(patrz chłopiec próbuje ugasić pożar Domu)

aż syczą
kłęby ducha

s




30.9.12

urobor

ten sam dzień co zawsze
tak więc wyrusza
dmie w papierosa
łowy rozpoczęte

diana jaka diana
kurtyzana
zza żelaznej kurtyny
żelazna dama
zimna

obława obława
wilk ucieka w las
run forest biegnij
czeka na ciebie
ta jedyna
tylko dziś
o połowę tańsza

jeszcze tylko jedna walka
nie ze sobą co za ulga
ale z kluczem
Salomona

dmie w róg
chusteczki

teraz jest zakochany
tak wiruje świat naprawdę

jest
consummatum est
a teraz jeść




20.9.12

dłonie

moja dłoń lewa
a moja dłoń prawa
co za dłonie co to nie widziały
wschody i całe ptactwo nieba

nie

są więc noszę
i zapominam rękawiczek




O

rzeka musi płynąć
wstęga wyciągnięta z gardła
sztuczka z kapelusza
płuca mają powierzchnię kortu
ale żeby to wszystko zmieścić

w labiryncie sobie radzę
to ta nić
to ona się gubi
pętelka na guziku




jesień

taki głupi czas że odlatują
albo wracają
bo przecież kto rozstrzygnie
czy Afryka jest domem
czy gniazdo na gruszy

gwiazdy na drzewach
komety spadają
pomyśl życzenie
byle nie sto lat





piasek

tylko słoneczne bulwary okopów
i ludzie kocie łby
tylko szare gołębie pokoju
i kopczyk klepsydra tynku

kot - zwierzę drapieżne jak uczą barwne wydruki
szkolnych encyklopedii - ma instynkt
kot czyha na ptaka prócz instynktu ma jeszcze czas
zanim okna oddadzą piach




29.8.12

w jabłkowym sadzie

na całe szczęście to nie ja
to tylko liryczny podmiot
zmarznięty bez czapki

ale za to

zrzucę winę na innych
lubię być nieskazitelny
czysty jak serce chrystusa
żeby wszyscy mnie lubili
a jak ktoś nie lubi to jak gdyby nigdy nic

jak byłem mały i przechodziłem przez płot
kraść jabłka żeby wszystko się zaczęło
to spadłem i urwałem drut kolczasty
zaplątany na głowie powiedział mi
że te jabłka to przecież dla mamy
a kompot który z nich zrobi
mój ulubiony to inna rzeka
bo tych jabłek to

nie lubię aż tak bardzo
ale chętnie zjem jak
już tu jestem
czemu nie

no i dłonie podarte z tkwiącymi w nich małymi skałami
tak tak piasek ale małe skały jak to brzmi
mam te strupki wciąż bo zdrapuję
żeby czasem nie znikły bo olaboga
jeszcze ktoś nie uwierzy
i pójdzie pisać wiersz




28.8.12

plan

przegrywam codziennie
nie tylko płyty cd
ale walkę jak ten rycerz jedi
którym chciałem zostać gdy byłem chłopcem
(i nigdy ci nie powiem że wciąż chciałbym)

być jak qui-gon jinn geralt albo drizzt
noszę pierwotny naszyjnik z kła dzikiego zwierzęcia
zarżniętego higienicznie z zielonym przyklaśnięciem greenpeace
odpalam papierosa otwieram piwo
od jutra będę taoistycznym mistrzem mo-pai
i zacznę chodzić na siłownię
wyjadę sam na sam koniec świata

będę wierny pierwszej miłości
z kamiennym sercem
wrażliwym na tyle na ile mnie stać

ludzie będą widzieli w tym ironię
i słusznie ale mój głos wewnętrzny będzie wiedział
tak-tak nie-nie

neutralny jak siły natury
zbuduję swój dom nad stawem walden
będę jadł dzika z sosem duńskim
(siedemset gram w plastikowej butelce)
i oglądał reportaż o wojnie z iranem

będę tańczył swój mimetyczny dancehall
na proskenion historii
wejdę jak lady
ga-ga gu-gu gi-gi
bo w istocie co więcej można powiedzieć tak
by zrozumieli że ogłaszam tajemnicę

wytatuuję sobie tors
delikatny kwiecisty motyw
i może jakaś nordycka czaszka
tak dla podkreślenia mrocznej części ego

ale przede wszystkim pójdę na osiem godzin
odłożę na drugi i trzeci filar
żeby spełnić kiedyś te marzenia
bo jak nie wtedy to kiedy




31.7.12

zwycięstwo

trafiłeś w dziesiątkę
ale to wciąż
dwie godziny do pełni

każde powodzenie nosi w sobie
znamię Troi
pieprzyk pomiędzy lewą i prawą łopatką
albo blizna po włóczni
tam gdzie wdech
zaczyna się kaszlem




23.5.12

nokturn II albo III

dawno temu ktoś coś
w odległej gwieździe
spłodził i spłonął
uderzył o asfalt
zastukał
jak dopiero co wykluta kukułka

trzy dźwięki
raz dwa trzy
powiedzmy
e d cis
krótkie jak słońce

ślad kociej łapki w śniegu
nocna ulica z kilometra
i powidok meteorytu
to wszystko na co stać tej nocy
tanie piwo i zwęglone domy




rzeka

woda płynie
ta sama w żyłach martwa toń
pytasz
ile lat płynie rzeka
pytaj
ile lat rzeka schnie

nie niesie złota
nie topi statków
jest raczej wąska
przeciętna jak serdeczny palec
nikomu się nie narzuca

czasem wciągnie w wir
albo da wyprać koszulę
ale nigdy specjalnie
niechcący
tak naprawdę jest nieśmiała
trochę wystraszona
ale tak to już jest
trzeba płynąć

zostawiać smugi gwiazd
kopać dołki w mule
tak to już jest
między brzegiem i brzegiem




paznokieć


kiedy chwytasz po ostre narzędzie
powiedzmy - żeby obciąć paznokcie
(procesy ewolucji zgubiły potrzebę
pazurów i szponów - tłumaczę sobie
nieudolność jednego z tytanów)
miej się na baczności

za pogardę wobec pierwotności
niechciane skrawki będą się mścić

eksmisja na dywan nie zawsze jest
dobrym rozwiązaniem Wspomnisz
słowa kiedy niechcący latem
w bosą stopę (szukanie utraconego)
wgryzie się wygnaniec rozczarowań

mała wendeta przeciw obłudzie daje dużo satysfakcji
kominy

kominy patrzą na nas z góry
z powietrznej perspektywy
szepcą między sobą
kaszlą sadzą

czasem namawiają się z resztą dachu
wtedy spada dachówka na głowę
i bucha dym

uważaj na kominy
niezbędne w dawaniu ciepła
przyjdą po swoją zapłatę




sen rozumu

jaskółka nad głową bęben przestrzeni
ostrzega przed ogniem

uciekaj w płomienie do spalonych lasów
tam będzie bezpiecznie

popiół pozna swoich wygnaniec powietrza
uciekaj w płomienie

krążą nam owady grają na konarach
meteoryt spada

zaczajona w cieniu ocalona kropla
urośnie w ocean

my będziemy patrzeć ze wzgórza za rzeką
w końcu wzejdzie słońce

na górze jest popiół szlak dla szklanych oczu
uciekaj w płomienie




sztorm

jedno skrzydło to za mało
kiedy jedna pięta to zbyt wiele
znów stara prawda - słuchać ojca

zielone świetliki zamiast gwiazd
świecą ostracujszom kamieni
tak naprawdę zgasły lampy

anioły lgną do ziemi
skrzydlate żółwie krzyczą piach
schowane w skorupie gliny

ocean zapłonął iskrą piór
dlatego dziś stawiamy sobie
skorupy z porcelany

pamiątki z bursztynu
to nie żywica drzew to
krew rybaków co wypłynęli w noc




niebo

jasność nieba nosi w sobie piętno nocy
gwiazdy jeszcze nie spadają
ale ten błękit to proroctwo

człowiek znaleziony w bryle lodu
druid z zachodniej europy
rzymscy cesarze barbarzyńcy porządku

wszyscy dźwigaliście to samo niebo




22.5.12

świt

z ziemi rosną pióra
czarne jak antracyt

zaćmienie księżyca
wschodzi ponad łąki

porzucili domy
leżą na rozstajach

wrony w mateczniku
tańczą walc radości

lecą w dym przedświtu
niewidome skrzydła

jutrzenka obwieszcza
niespełnione światło

zatopimy zmysły
słońce odda światy

czarne pióra więdną
bursztyn nad polami





19.5.12

Już nie ma miejsca na poezję. Muzyka rozlewa się jak mleczna droga. Słyszę głosy, widzę oczy i obrazy: pisanie staje się autoterapią.

Jestże się, czyli raczej tylko bywa się?

Człowieku skazany na niepewność: obudź się i idź.






drzewa
przyjaciołom

drzewa są niewidome
napisane brajlem

czasem słyszą więcej niż powinny
więc usychają

doktorzy lepszego dziś
upuszczają im bursztynowej krwi
przetaczają żywicę
i bezwstydnie wyrywają to
co w pośpiechu chowały pod korą

strzępy notatek
małe zwierzątka
całe światy
i jedną czarną mrówkę
z okruchem światła między szczękami





9.5.12

wiara w siebie

kometa meteoryt upada
po raz trzeci daleko jeszcze
pytasz odpowiedź przyjdzie
z czasem i pójdziemy
na piwo na górę
po delirium

w trójwymiarowym świecie
wszystko płynie w jedną stronę
można by ją w sumie przerzucić
przez bark przyklepać
w matę trzy razy
i leżeć

później wstać jak gdyby nigdy
wszystko słyszysz ktoś puka w szybę
a to komety ciągną do światła
głupie ćmy




5.5.12

poznanie

uderzenie pioruna przebiega w ciszy
błysk trzask i jest był nie ma
szare nagie niebo

to znów chwila próba pojęcia pleromy
słońca księżyca w pełni
czasu najwyższego

gwiazda szybuje jak spadające ptaki
czarne oczy łupiny
piór ikarowy deszcz

na tej cegle jest wyryte imię rzeczy
ania kasia jadwiga
i tyle nic więcej




1.5.12

beltaine

przespane beltaine
beltaine dzień wcześniej

ognie nie zgasły po prostu
nigdy nie rozpalono ognisk
wieńce poszły na dno
nie znajdziecie męża nie

feniks nieopierzony
nieotrzepany z popiołu
taki zwykły wróbel
taki zwykły co dziobie
ziarnka piasku na rynku

spadają bomby po wybuchu lata
na dłoń lecą dwa ptasie pióra

aniele stróżu mój ty zawsze
byłeś ikarem




23.4.12

bohatrowie romantyczni

życie nie jest książką
fikcja literacka żyje swoim życiem
podmiot liryczny śmieje się w głos

bohaterowie sztuki alfabetu
romantyczni giermkowie
tutaj pracowicie produkują
silniki długopisy volgswageny

umierają w oddali wrzasku po pojęku
niedotknięci różą śnią dobre sny
spadają razem z gwiazdami

werter umierał przez kilka stron
roland hektor gilgamesz straceńcy wersów
żyj aż wsypią twoje prochy w morze
choć to i tak zbyt godne dla zimnych czaszek

nie można żyć w książce ale ty żyj
bądź ostatnią literą przecinkiem między
wersami podłużnym znakiem przestankowym
na kształt ust co wierzą we własny wrzask




22.4.12

prawda

od szulerskich kości znaczonych kart
gorszy tylko szlak niepewna droga
hermes czy weles szuler tarota
igrający z losem tak jak jakub

abracham ale przecież on ufał
a ja wpadam już w rezonans z liśćmi
kiedy kolejne wojska idą przez
most spalony za sobą tak jak rzym

gdy pożar jest ciepło neronom słów
gdy powódź spragniony napoi dech
huragan zastąpi wicher żaglom
trzęsienie nada urbanistom trzos

taki los coś się kończy na zawsze
papierowa łódeczka odpływa
lasy i ziemia znikają z wiatrem
płomień na kiju świeci włóczęgom

zostawisz w oddali ładne i złe
fałsz mowy obrócisz w pieszą prawdę
milczysz i milczysz za długo już dmie
ten wiatr zły wiar w złocistym  morzu  drżeń




latawce

chwyciła moją dłoń i zaczęła
płakać nie rozumiem tej prekognicji
ale wiem jedno jeśli przyjdzie czas
założę buty złożę ubranie

nie sprzedam się po raz pierwszy drugi
trzeci upadnę i krzyknę wilkiem
zawyję w powietrze w zawieję
na wiatr szlak wyjdę zwieję oddechem

zdmuchnę świeczkę jeśli można zdmuchnąć
świeczkę dwa liście spadają z drzewa
przez wiatr niesione listy z zapisem
całej historii istnienia lasów

a my będziemy trwać blisko albo
z odległości prądów morskich słonych
jak lizaki pamiętasz byliśmy
mali wtedy liczyło się tylko

gwiazdy czasem spadały teraz czas na
nas bo one w końcu spadły tylko
po to żeby spaść a my spadliśmy
żeby spać a więc śpij spokojnie zgaś




21.4.12

kruki na bieli granatowe zabawki
ponurzy anieli codziennej ślizgawki

Tam daleko - gdzieś - jest Twój powrót do domu.
Budzę się, drżę i spoglądam przez okno; pociągi na północ i południe odrobinę poniżej horyzontu - są. Białe niebo przykryte całunem i ptaki. I widzę ostatnie - między budynkami sunie moja nieobecność. Kieruje się za miasto jakby uciekała z obozu uchodźców. Mija więc dantejską bramę, zostawiając za placami napis.
Nadzieje w kieszeni i czereśnie.

A kieszenie dziurawe jak dorosłe latawce.


przez trzydzieści lat bez wytchnienia
zabijaliśmy w sobie sumienia
tak jest






16.4.12

Chciałbym nie spać, ale wiem, że muszę.
Co za okropny imperatyw:

kot zjadł ptaka i zostały po nim tylko
pióra




8.4.12

o mijaniu

nic nie pachnie dwa razy tak samo
zapisane w szklanym notesie lat
i innych pór roku najwyższych pór
bo chyba coś się kończy to znaczy

coś się rodzi skurcz czujesz jak kopie
nosisz w sobie szkło jak patibulum
coraz wyżej w drodze do gwiazd
na miejsce czaszki wody odeszły

i stoisz zimny mojżesz patrząc w dal
dzielisz czas na było jest przez zero
nie godzi się ta historiozofia
siny freud i jego élan vital





28.3.12

nokturn II

gdyby gwiazdy spadały naprawdę
to jakby rozlewała się mleczna droga
płakać nad tym mlekiem żal

gdyby spadały to nie byłoby ich
nie spełniłoby się nic już
a więc muszą się jakoś odradzać
spadać i odradzać
muszą

i czasem tylko cicho stukają w garnki
w wisielców na płocie




27.2.12

meduza

I

zanim zasnę daj umrzeć ciału reszta to tylko popiół
zanim zasnę pochowaj mnie w pierścień kręgów na lodzie
zanim zasnę wiesz lepiej niż ja że potrzeba życia - jest

to jest mała zziębnięta śmierć
informel nagle ślepych gwiazd
zanim zasnę niech wiem - jest czas

to czas gęstnieje ślimaczy śluz pochłania korony drzew
awaria tankowca na łzowym jeziorku

II

bogowie tych
dni nie spartaczyli sprawy - Niobe zasnęła za bardzo

ostatni jednorożec na
szczęście przetrwał w transporcie
pod błyszczącym niebem pokryw




21.2.12

Budzę się w ogromnej, ciemnej bibliotece. Jest noc, nikogo wewnątrz prócz mnie. Zimno i ciemno - więc idę. Korytarze regałów rozstępują się - z kijem w dłoni jestem Mojżeszem tego miejsca. Na każdej półce tkwią sensy. Kształty różne, barwy wyśnione, całkiem czarne, przejrzyste. Chwytam jeden z nich. Tez naś okazuje się iluzją - dłoń przenika, nie napotyka oporu materii. Chwytam inny - również iluzja. Kolejny - i ten jest wyśniony. Idę dalej. Jedna z półek wydaje się starsza niż reszta.

Wyciągam dłoń i zapadam znów w sny. Tym razem je zapamiętuję.

Budzę się znów. Iluzje znikają. Jest pustka wypełniona pustką. Żeby chociaż kamień, kamyczek, mały, czarny antracyt. Biblioteka cienia. Teraz wiem, czyja jest ta pustka.

Człowieku okryty pyłem martwych słów,
wykąp swą duszę w milczeniu.








6.2.12

zima

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
chłodny żar rodzi w przestrzeń z kominów
dym gwiazdy lot nox pijana krzyczy
znak zapytania w zimnym wietrze zmian

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
sanctus sanctus tka powietrze senny
rytm trzask drewna między upadkiem
a gwoździem soplem sinego lodu

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
pod taflą zasnął marmurowy on
w drewno wrzeźbiony salwator mundi
axis oś ciężko dźwigać na mrozie

zima jest z węgla a śmierć ze śniegu
napal w piecu ogrodniku skrzydeł
rozpal ogień z popiołów świątyni
feniksie sprawco prawie poległy





2.2.12

kolejny już raz ogień podkładają pod Rzym

elektryczna iskra skacze
pchła z podskórnych rzek
między imionami rzeczy
ładunkami trwa

już czas krzyczeli z pożogą
i krzyczą na świat
wciąż ze szklaną kulą dni
swój formują szyk

a my lepimy gwiezdne trakty
z iskier śnimy twarz
aż przyjdzie po nas ten co wie
że rzecz to jest rzecz

będziemy prosto murem stać
by nie zburzył prawd
choć czuję z nami czy bez nas
będą wiecznie trwać

nie oddamy lasów
nie oddamy gniazd
kim jesteśmy pod tym niebem
wie echo co niesie wrzask





28.1.12

100

a wtedy myślę sobie może
to ja może to ze mną jest
nietakt jakby bóg trefniś

tańczą rozpalone głowy
perłowe ćmy trzepoczą
płowe twarze krzyczą

a ja stoi nad tłumem
a ja patrzy na dół
w katafalk włosów

a oni idą jak
kondukty kotów
niebieskich w tan

a oni szybciej
wirują jak
chochoły

uciekają
spłoszone
wróble

zlatują
z drzewa
w dół






8.1.12

z pomostu

na końcu schodów
pod nad
jest przepaść
pamiętaj o tym

każde cofnięcie
krok w tył
budzi klif
skok z dołu z góry

w taflę jeziora
lustro
w lustrze krwi
wiem i ty też wiesz

już teraz nie ma
odwrotu
stopień
topnieje lód dusz

i spada no nie
unikniesz
między
niebem a niebem

jest ziemia teraz
widzę czas
płynie
Styks rzeka chłodna





5.1.12

brama zim

świat to hałas feeria pryzmat
zapomniany pergamin
w wybuchu setek bomb
spadają dwa ptasie pióra

na ziemię jałową a mokrą
w korony szumiących drzew
eksplozja setek barw
gwiazdy lecą z nieba na dłoń

dłoń leci na dłoń cichy szelest
cienkie szmery żywych stron
chrzest w prowincji Asam
naga samośmierć w jeziorze

zbudzenie komet - liści nieba
zapadają wilki w sen
zimowy kwitnie sad
ucieka z dala stary świat