Głodne dusze odchodzą głodne.

23.5.12

nokturn II albo III

dawno temu ktoś coś
w odległej gwieździe
spłodził i spłonął
uderzył o asfalt
zastukał
jak dopiero co wykluta kukułka

trzy dźwięki
raz dwa trzy
powiedzmy
e d cis
krótkie jak słońce

ślad kociej łapki w śniegu
nocna ulica z kilometra
i powidok meteorytu
to wszystko na co stać tej nocy
tanie piwo i zwęglone domy




rzeka

woda płynie
ta sama w żyłach martwa toń
pytasz
ile lat płynie rzeka
pytaj
ile lat rzeka schnie

nie niesie złota
nie topi statków
jest raczej wąska
przeciętna jak serdeczny palec
nikomu się nie narzuca

czasem wciągnie w wir
albo da wyprać koszulę
ale nigdy specjalnie
niechcący
tak naprawdę jest nieśmiała
trochę wystraszona
ale tak to już jest
trzeba płynąć

zostawiać smugi gwiazd
kopać dołki w mule
tak to już jest
między brzegiem i brzegiem




paznokieć


kiedy chwytasz po ostre narzędzie
powiedzmy - żeby obciąć paznokcie
(procesy ewolucji zgubiły potrzebę
pazurów i szponów - tłumaczę sobie
nieudolność jednego z tytanów)
miej się na baczności

za pogardę wobec pierwotności
niechciane skrawki będą się mścić

eksmisja na dywan nie zawsze jest
dobrym rozwiązaniem Wspomnisz
słowa kiedy niechcący latem
w bosą stopę (szukanie utraconego)
wgryzie się wygnaniec rozczarowań

mała wendeta przeciw obłudzie daje dużo satysfakcji
kominy

kominy patrzą na nas z góry
z powietrznej perspektywy
szepcą między sobą
kaszlą sadzą

czasem namawiają się z resztą dachu
wtedy spada dachówka na głowę
i bucha dym

uważaj na kominy
niezbędne w dawaniu ciepła
przyjdą po swoją zapłatę




sen rozumu

jaskółka nad głową bęben przestrzeni
ostrzega przed ogniem

uciekaj w płomienie do spalonych lasów
tam będzie bezpiecznie

popiół pozna swoich wygnaniec powietrza
uciekaj w płomienie

krążą nam owady grają na konarach
meteoryt spada

zaczajona w cieniu ocalona kropla
urośnie w ocean

my będziemy patrzeć ze wzgórza za rzeką
w końcu wzejdzie słońce

na górze jest popiół szlak dla szklanych oczu
uciekaj w płomienie




sztorm

jedno skrzydło to za mało
kiedy jedna pięta to zbyt wiele
znów stara prawda - słuchać ojca

zielone świetliki zamiast gwiazd
świecą ostracujszom kamieni
tak naprawdę zgasły lampy

anioły lgną do ziemi
skrzydlate żółwie krzyczą piach
schowane w skorupie gliny

ocean zapłonął iskrą piór
dlatego dziś stawiamy sobie
skorupy z porcelany

pamiątki z bursztynu
to nie żywica drzew to
krew rybaków co wypłynęli w noc




niebo

jasność nieba nosi w sobie piętno nocy
gwiazdy jeszcze nie spadają
ale ten błękit to proroctwo

człowiek znaleziony w bryle lodu
druid z zachodniej europy
rzymscy cesarze barbarzyńcy porządku

wszyscy dźwigaliście to samo niebo




22.5.12

świt

z ziemi rosną pióra
czarne jak antracyt

zaćmienie księżyca
wschodzi ponad łąki

porzucili domy
leżą na rozstajach

wrony w mateczniku
tańczą walc radości

lecą w dym przedświtu
niewidome skrzydła

jutrzenka obwieszcza
niespełnione światło

zatopimy zmysły
słońce odda światy

czarne pióra więdną
bursztyn nad polami





19.5.12

Już nie ma miejsca na poezję. Muzyka rozlewa się jak mleczna droga. Słyszę głosy, widzę oczy i obrazy: pisanie staje się autoterapią.

Jestże się, czyli raczej tylko bywa się?

Człowieku skazany na niepewność: obudź się i idź.






drzewa
przyjaciołom

drzewa są niewidome
napisane brajlem

czasem słyszą więcej niż powinny
więc usychają

doktorzy lepszego dziś
upuszczają im bursztynowej krwi
przetaczają żywicę
i bezwstydnie wyrywają to
co w pośpiechu chowały pod korą

strzępy notatek
małe zwierzątka
całe światy
i jedną czarną mrówkę
z okruchem światła między szczękami





9.5.12

wiara w siebie

kometa meteoryt upada
po raz trzeci daleko jeszcze
pytasz odpowiedź przyjdzie
z czasem i pójdziemy
na piwo na górę
po delirium

w trójwymiarowym świecie
wszystko płynie w jedną stronę
można by ją w sumie przerzucić
przez bark przyklepać
w matę trzy razy
i leżeć

później wstać jak gdyby nigdy
wszystko słyszysz ktoś puka w szybę
a to komety ciągną do światła
głupie ćmy




5.5.12

poznanie

uderzenie pioruna przebiega w ciszy
błysk trzask i jest był nie ma
szare nagie niebo

to znów chwila próba pojęcia pleromy
słońca księżyca w pełni
czasu najwyższego

gwiazda szybuje jak spadające ptaki
czarne oczy łupiny
piór ikarowy deszcz

na tej cegle jest wyryte imię rzeczy
ania kasia jadwiga
i tyle nic więcej




1.5.12

beltaine

przespane beltaine
beltaine dzień wcześniej

ognie nie zgasły po prostu
nigdy nie rozpalono ognisk
wieńce poszły na dno
nie znajdziecie męża nie

feniks nieopierzony
nieotrzepany z popiołu
taki zwykły wróbel
taki zwykły co dziobie
ziarnka piasku na rynku

spadają bomby po wybuchu lata
na dłoń lecą dwa ptasie pióra

aniele stróżu mój ty zawsze
byłeś ikarem