Głodne dusze odchodzą głodne.

29.7.14

fontanna

daleko od granatowych sfer
stoi miasto a w nim dom
okna wychodzą na 
spacer przy fontannie

duch jest zaklęty w kamieniu
tęskni do tego co ty
kiedy nie patrzysz to mruga
pomnik wszystkich zapomnień

zastyga pod spojrzeniem
bo masz węże pochowane
we włosach tak że nie widać
ale słyszałem ich syk 
był jak kołysanka

zimny kamień wychładza duszę
w każdej takiej rzeźbie z matki 
jest podarte skrzydło pszczoły
nim je przygarnę jak włosy
zaśpiewaj mi jeszcze raz
oddech topielców
wycie psów
siną dal




oko

nie macie odwagi
(na dnie oka nie ma jej nikt)
pozostaną popiół w ustach
i trochę czasu

pomiędzy światem a światem
nic się nie wydarza naprawdę
jest tylko nocą cichy dźwięk
jednostajna przezroczystość

tam pod szklanym klifem
jest przepaść nad nią chodzą
którzy mają w oczach obłęd czyli zrozumienie
na dole leżą kości szaleńców




26.7.14

pierworodny

zgniotłem niechcący malutkiego owada
pisząc wiersz
nie będzie mi wybaczone

w źródle słów kąpię się od dwudziestu jeden lat
obmywam ciało
umywam ręce

mój potwór cały jest ze szkła
przezroczysty
uformowałem go sam

w źródle słów kąpię się od dwudziestu jeden lat
zanurzam ciało
słyszę kołysankę

więc jednak mnie nie opuściłeś myślę
pochyla głowę
polewam wodą

w źródle słów kąpię się od dwudziestu jeden lat
woda spływa po szkle
pierwszy raz widzę swój kształt wyraźnie




21.7.14

monochromat

potrzebuję być tak samo
jak byłem sam na sam z krukami
niebieskim płomieniem gwiazd

samotnie rosnącą kępą mchu
na oddalonym skrawku pni
zegarem raczej wyłączonym

razem możemy zbudować dom
na granicy światów ani jednego
z nich nie mając za przyjaciela

cyrkowiec na linie pajęczej
pójdą ludzie
zasną z wodą w ustach

mogę być dalej niż światło
ciemniej niż noc
znajdę w skrawku ziemi

ziarno co przypomni
jak kiełkuje świt
w świecie bez szarych dni




17.7.14

miasto

jest takie miejsce pod którym płonie
ogień a popękane ulice dymią
tam rodzi się chyba zło

syczą proste melodie jakby był grudzień
wczesny poranek na clinton street
wtedy gdy chadzałem po drżącej strunie

jakby to była najszersza arteria miasta
wszystkie jego twarze są we mnie
więc możesz być wolna czyli nie spieszyć się

odjeżdżam szybko przez popękane ulice
przez dym przyjdzie burza wsiąknie głęboko
i ugasi pożar w kopalniach gwiazd

węgiel będzie mokry nie zmieni się w diament
jak kamień w szkło przyjdą ludzie
kopać czarne złoto zamiast poczekać tysiące lat




u

poczuj idzie jesień
inne twarze
szklany duch
czerwone jak krew
nieświadome

kilka dźwięków w harmonii dusze
się daleko jest niepoznane zatracenie
słowa ziemi i cztery żywioły
istnieją i brzęczą
pijane pszczoły

niepokalana dusza
której nie mam jeszcze
bzyczy skrzydłami znaczenia
tracą się
jestem i nie ma
sens




* * *

w oddali
na grani
jest czas

w pobliżu
na niżu
brak nas

spotkamy się między
na czasu krawędzi
będziemy sadzili las




czekanie

chciałem zapytać czy jest tu jakieś gniazdko
z którego nie odleciały ptaki
by podładować
się

przy dźwiękach pni i dni
pnij się pod górę po skałach
bo czas płynie strumyk
wiesz to lepiej ode mnie

nie ma trasy pod ni nad nami
żadnych szlaków
czarnych jak piękno spalenia
czerwonych jak piekło
zielonych

daleko za górą czekasz
jeszcze cię nie znam
lesie o liściach w nawiasie




15.7.14

aniele stróżu mój

słowa z bursztynu
kiedy biją dzwony
wrzucam je do rzeki

na pomoście zima
pod mostkiem płynie
krew z kamienia

kwitną ptaki-planety
w cieniu za nami demony
o bocianich nogach

obłęd w jego gwiazdach
oczy ma na granicy
światów cienkiej jak włos

świtem zda się im zmierzch
bogów są miejsca
tam czas płynie pod prąd

to był sen polnej myszy
wisieć na rzęsach
pod nimi fale

szkłem nie kruszy się kamieni
ze szkła się pije wodę życia
wiecznego amen




1.7.14

granice

jestem na tropie
to co gonię jest tak daleko
że czasem wątpię w owego istnienie

gdy złowię za dwa trzy
wcielenia nie uwierzę i zwątpię
w owego istnienie

te chimery narażają na śmieszność
więc nikomu nie mówię gdy przychodzą
te w które raczej nie uwierzy nikt

dlatego traperzy zawsze
wędrują samotnie
ale w tym nie ma smutku ani nawet fanatyzmu

mamy silne przekonanie że jeden
gest starczy a jedno słowo zburzy
nazywaj nas jak chcesz nawet obłęd

ale wiedz że bywa nam dalej niż innym
i dlatego nasze oczy nie mają dna
że nie widzimy horyzontu zdarzeń

tam gdzie się nieraz udaję jestem sam
i świat jest też szklisty i bez światła

można siedzieć i patrzeć w ognisko cieni






podłączenie 

niewylane książki
niewydane rzeki
one są nami

jesteśmy zapisem przepływu
pamięcią starorzeczy
bez źródła i ujścia
gniją
po szufladach

to o czym chciałbym ci powiedzieć
nie zostanie dla teoretyków literatury
bliższe jest co wrażliwszym fizykom
oni za wiele pokoleń podłączą nas
do prawdy oni napiszą
nie da się zapisać

i właściwie nic się wtedy nie zmieni
może bardziej docenię
poetów
tych z jaskiń




bezczas 

wiele rzeczy jet głazem
czyli wczesny piach
jak ziarno przed wielkim wybuchem
(aspekt czasu)

tak patrząc wszyscy żyjemy w lesie
a nawet w atmosferze gdzie nie ma dla nas
jeszcze tlenu

tak szerokie spektrum
wznieca nieśmiertelność

nie mylę się
jesteśmy wieczni




inaczej

nie ma takich dni
gdy nasze pokolenie
póki co od gitary
odeśpij się

eksperymenty chemiczne
o których nikt nie wie
nie pamięta
a rzeka płynie

muzyka której całej
nie pamiętam
dalej nie pamiętam
nie musi być

w ten sposób uderza się
nie pamiętam ich
pizzicato uderza mocniej