Głodne dusze odchodzą głodne.

14.9.11

Cholerny marazm. Jedynie pisać mi zostało, bo jak nie pisać, to co? To ze zmęczenia, tłumaczę sobie. To tylko zmęczenie, takie długie. Tuliłem w dłoni spadły liść, jak tuli się wróbla i czuje się jego ciepłe, pulsujące ciałko w złożonych skrzydłach. To jak mieć przyjaciela i nie mieć przyjaciela, ten liść, żółty spłowiały, suchy. Uleciał, chciał być szczęśliwy w kamiennym wietrze.

Śpiewa wiatr. Iskra płonie gdzieś jeszcze, deszczowa pochodnia. Spacery po ciemku, po omacku, czas czasów. Głowa bezwiednie opada jak ten liść. Wszystkie jesienie świata zamknięte w walizce tych kilku dni i nocy. Jest tak strasznie, nierzeczywiście. Oczy sęków patrzą na mnie z drewnianych mebli. Patrzą złym wzrokiem, takim, o którym można powiedzieć, że zabija. Gdyby mogły, to by krzyczały. Ja też.

Widzę rzeczy, których nie ma. Czuję zapachy nieistniejące. Czuję się poza wszystkim i gdyby nie to, że naskórek też mi się łuszczy, nie byłoby różnicy między fundamentalnymi wariantami bycia i nie bycia, bo byłoby wszystko jedno. Czarno-białe miasto z komiksu śpi. Tylko w jednym mieszkaniu, gdzieś, na końcu świata ktoś właśnie tłucze filiżankę pełną herbaty.

Szkoda tej herbaty.



8.9.11

wiśnie

przepraszam przecież wiesz krok w tył i żyje się dalej
żyje
no żyj nie przychodź dyskwalifikacja zanim

ale nie mów nie kończ jeszcze przyjdą po nas i rozliczą
nas
kaletnicy piekła będziemy zdobić kręgi lecz do tego czasu

nie mów ja wiem bywało różnie między dłońmi
różnie
teraz nieważne milcz ciszą cykadą traw mów tylko

przychodź czasem otwieraj usta i kieszenie
ust
wysyp wiśnie na dłoń zaciśnij pięść i na murze

jak gwoździem w drzewie wypisz wymaluj
my


- - -

Jesień o największej mocy jak dotąd, choć nie mam czterdziestu lat i połowy życia za sobą. Ludzie umierają na moich oczach, widzę rzeczy których nie powinienem widzieć. Spalona za oknem kartka, płomień akwarelowej pochodni w deszczu chłonął supernową. Silnym być, silnym tej jesieni, tego piekła deszczowego. Tęsknienia i niemoce.




odpływ

niebo łka tak krucho łamliwie
żegna się przyjdź do mnie przyjdź
choćby na sekundę minionych chwil

jest tak strasznie tartar roku otchłań
czas się żegnać ptacy przyjaciele
kwaśno na ulicach smażą powidła

jak kwiat śliwy gałązko jabłoni
nie mam wpływu koryto rzeki schodami
pod górę wodospadem nie może spaść

pod prąd na przekór imbir spala
pożar pożar ze schronu z
lemniskaty betonu pożar ktoś krzyczy

mijamy się na schodach sen jak ze snu
trudno uwierzyć palce oddalają się
góra dół rośnie dalej las

- - -

Muzyczny zgon. Jesień w pełni, na świecie dzieje się źle. Każdy może umrzeć dziś. Fundujemy sobie dźwiękowe iniekcje i suszone owoce, bo za mało zimnego metalu. Chodniki płoną we wrześniowym deszczu, cienie chodzą po ulicach. Bardzo onirycznie, bardzo niezdrowo, bardzo niebezpiecznie. Łatwo się poślizgnąć. Struna drga, daje siłę. Wszystko będzie jak najlepiej. Obiecuję. Tęsknię.