Głodne dusze odchodzą głodne.

29.11.09

moja piosnka

pal licho osiem godzin życia za
dziękuję perłowe a sztuczne
za grosze
klejnoty władzy
serca małży

żeby chociaż uśmiech przejrzysty
przelotny jak mówią
w czasie dążący do zera
nie-constans

pal licho blaski
tęczowe bierności
diamentowe idee

żeby chociaż wszystek
ogniska żaru ciepła słońca
wypalił znamię
znak gorąca
skrzydlate słowo powstańców
hymn zachodzących orłów
białych kruków z wyboru i marginesu

spal licho ślepców
prześmiewców chleba powszedniego
faryzejski ruch ust doklejonych
do kraju tego gdzie
tęskno byłoby mi panie
za kruszyną przydrożnej wierzby
i medalem dziada na wiejskim nagrobku


- - -

Bezmiar mi ucieka. Choć z drugiej strony, prawdziwej siły, prawdziwej mocy nie widać, dlatego strzeżcie się płaczących gdy obnażają żelazną rękę. Niech już będzie za kilka lat, żebym mógł wreszcie powiedzieć jak te lata szybko minęły. Młodość ma swoje prawa, ale kodeks lat nastu jest dziurawy i zalany winem, jak mi się zdaje. Chciałbym kresy. Chciałbym spokój. Chciałbym brak czasu, w znaczeniu braku jego definicji, a nie braku jego już zdefiniowanego. Chciałbym zamieszkać gdzieś u wschodu, albo na stepach, albo w lesie, albo w górach. Albo na wyspie. Do czasu przejedzenia się, chciałbym spełnić islandzkie marzenia z kimś drugim, zamiast z osobą trzecią.
I czuję lekki niepokój na szyi, imaginując sobie oddech.



9.11.09

zawał miasta

parapety na
przedmieściach milczą
w deszczu

przecinając
główne aorty miasta
da się zauważyć
skrzepy rtęci
tłuszczu i blachy

spektakl refleksów
samopowtarzalny stan
przedzawałowy
miejskiej tkanki
w późnym wieku dnia i roku

zator świateł
na mokrym asfalcie
żółte i czerwone liście
mieszkające w karoseriach
mieszają blaski w huragany
jest wir
rdzawa iluzja
i nic nie ma na prawdę
oprócz chyba
tych wskazówek
dzielących tarczę świata na
autobus
i mnie


- - -

Przystanek linii 71 przy Zamku. Niedawno czekając tam, zauważyłem człowieka stojącego przy fontannie w Parku Mickiewicza. Wiatr był lekki, a człowiek stary. Do tego trochę zapuszczony, w jednej dłoni trzymał foliową torbę i dętkę do koła od roweru. Stał twarzą do tej fontanny. I stał. I ja też stałem i patrzyłem. A on stał wciąż nieruchomo. I w nim była magia. W takich sytuacjach jest bóg. Ten człowiek przypomniał mi o życiu w trybie slow. Mimo wszystko warto pieprznąć coś co 'koniecznie trzeba zrobić na wczoraj' i stanąć sobie przy fontannie, która strzela wodą na kilkanaście metrów w górę i poczuć jak drobne, niewidzialne kropelki orzeźwiają twarz.

Nadjechał 71, zasnąłem i zapomniałem o tym, że jestem zmęczony, że muszę pilnować plecaka, kiedy mam wysiąść, jak mam na imię. I o panu też i życiu w slow-mod też i o wszystkim. Sen to taka mała śmierć. Nic się nie wie, dopóki się człowiek nie obudzi. Dobrze byłoby spać cały czas. W pewnym układzie odniesienia, właśnie śpimy.