pal licho osiem godzin życia za
dziękuję perłowe a sztuczne
za grosze
klejnoty władzy
serca małży
żeby chociaż uśmiech przejrzysty
przelotny jak mówią
w czasie dążący do zera
nie-constans
pal licho blaski
tęczowe bierności
diamentowe idee
żeby chociaż wszystek
ogniska żaru ciepła słońca
wypalił znamię
znak gorąca
skrzydlate słowo powstańców
hymn zachodzących orłów
białych kruków z wyboru i marginesu
spal licho ślepców
prześmiewców chleba powszedniego
faryzejski ruch ust doklejonych
do kraju tego gdzie
tęskno byłoby mi panie
za kruszyną przydrożnej wierzby
i medalem dziada na wiejskim nagrobku
- - -
Bezmiar mi ucieka. Choć z drugiej strony, prawdziwej siły, prawdziwej mocy nie widać, dlatego strzeżcie się płaczących gdy obnażają żelazną rękę. Niech już będzie za kilka lat, żebym mógł wreszcie powiedzieć jak te lata szybko minęły. Młodość ma swoje prawa, ale kodeks lat nastu jest dziurawy i zalany winem, jak mi się zdaje. Chciałbym kresy. Chciałbym spokój. Chciałbym brak czasu, w znaczeniu braku jego definicji, a nie braku jego już zdefiniowanego. Chciałbym zamieszkać gdzieś u wschodu, albo na stepach, albo w lesie, albo w górach. Albo na wyspie. Do czasu przejedzenia się, chciałbym spełnić islandzkie marzenia z kimś drugim, zamiast z osobą trzecią.
I czuję lekki niepokój na szyi, imaginując sobie oddech.