Ostatni czas był nasączony wnikaniem w strukturę świata, we własną jaźń, poznawaniem siebie i otaczającej przestrzeni. Krótki był to czas, to prawda, ale stężenie poznawcze było bardzo wysokie, co zaowocowało... No właśnie. Czym konkretnym?
Świadomością? Uważnością? Koncentracją? Zapewne niczym ważnym w obliczu naszych czasów, niczym konkretnym, a najtrafniej, niczym uchwytnym, materialnym. Więc, jako że nie jest to coś, co można dotknąć, wycenić i wymienić na kapitał, dla większości z nas owocem moich rozważań jest nic.
Nic o nazwie spojrzenie na świat, jakaś mała zmiana pod wezwaniem rozwoju osobistego, progresja, wzrost mentalny. No tak, przecież to nic. Przecież to żadne, nie można tego zbadać doświadczalnie, w laboratorium, nie ma tego w katalogu Avonu, w reklamach przed seansem kinowym, w gazecie codziennej. Nie ma tego w podstawie programowej gimnazjum, ani w składzie McDonaldowych frytek, ani w zestawie promocyjnym Orange, ani w funkcjach iPoda, ani w Coco Chanel, ani u Armaniego, ani w paszczy Lacostowego aligatora. Więc jest to NIC.
A im ten wzrost, to swoiste 'nic' intensywniej postępuje, tym silniej utwierdzam się w przekonaniu, że wszystko jest względne, iluzoryczne, wyśnione, zależne od nas samych. Tak pod względem materialnym, jak i niefizycznym świat podlega naszym o nim wyobrażeniom, i jego wyimaginowane w naszym umyśle 'tu i teraz' jest w pełni kształtowane przez nas samych, nasz światopogląd, naszą 'czystą formę' zabrudzoną wpajanym nam od zawsze regułom, zasadom, pt. 'To jest drzewo, a to samochód.' Bo to drzewo, ten długopis, ta kartka, to tak naprawdę nie drzewo, długopis ani kartka. (To tak naprawdę poezja, jak to było w pewnym wierszu)
Wymienione przed chwilą frazy, to tylko nazwy tych bytów. Tych substancji, cząsteczek, atomów, leptonów, elementarnych fragmentów wszechświata. To budzi świadomość. Takie poczucie, że "o kurczę, ja jestem tylko workiem na mięso, metrem siedemdziesiąt skóry, kości, żył, tkanek. Neuronów. Mam w sobie ładunki elektryczne, pole magnetyczne, wydzielam wibracje, po przecież cząsteczki w moim ciele, budujące kwasy nukleinowe, komórki, w rezultacie tkanki i cały organizm, wciąż drgają. Ale jak to. Przecież mam parę oczu, którymi widzę drzewo, samochód, długopis i kartkę. Mam parę uszu, pozwalającą słyszeć mi szum drzew, zakończenia nerwowe, reagujące na chłodny wiatr, nos, którym wdycham zapach kwiatów, kubki smakowe, dzięki którym wiem co to znaczy cukier, a co znaczy sól. I inne cechy, pomocne w obsługiwaniu świata, kontaktowaniu się z nim, doznawaniu.
Siedząc w autobusie i będąc na granicy snu, naszła mnie rozkmina. Materia to cząsteczki, atomy o określonych cechach. Istnieje, niezaprzeczalnie, empirycznie możemy ją zbadać. Jednak nie widzimy jej samej. Doświadczamy jedynie jej obrazu, informacji o kolorze, kształcie, formie, przenoszonej za pomocą falo-cząstek/ promieniowania elektromagnetycznego/ optycznego na siatkówkę, plamkę żółtą, nerwem do mózgu gdzie odczuwamy, jako organizm lub świadomość, że przed nami znajduje się kawałek wszechświata, jakaś materia jakieś cząsteczki. Widzimy: żółtą poręcz, drzwi podłogę, plastik, metal, ludzi, skórę itd. Ale jeśli zamykamy oczy, to to znika, choć wiemy, że wciąż tam jest. Gdy zamykamy oczy, to promieniowanie wciąż istnieje, światło wciąż się przemieszcza, choć my tego nie widzimy, cały cykl zjawisk toczy się bez naszego udziału. Dopiero, gdy znów otwieramy oczy, bierzemy na nowo w nim udział.
Jak widzimy, świat i jego postrzeganie jest względne i ściśle zależne od nas.
A teraz wyobraźmy sobie, że nasze ciało - przyjmijmy - powłoka dla umysłu, nie posiada zakończeń nerwowych pozwalających dotykać, więc nie możemy dotknąć ani odczuć w ten sposób zimnej barierki. Mamy zamknięte oczy, nie możemy więc jej zobaczyć. Wyłączone wszystkie zmysły, nie pozwalają nam odebrać istoty żółtej barierki. Ale istniejemy, tak jak istnieje barierka, choć dla nas nie ma ona znaczenia, tak jak istnieją promieniowania. Swoją drogą, w formie ciekawostki - my odbieramy promieniowanie widzialne w określonym przedziale, a są przecież stworzenia, których percepcja opiera się na promieniowaniu podczerwonym, lub które słyszą za pomocą własnej szczęki.
No tak. Najłatwiej powiedzieć "pieprzysz głupoty, przecież to jasne". A teraz zamknij oczy. Coś zniknęło. Wyłącz muzykę. Znów coś umknęło. Skup się, nie myśl, wyrównaj oddech. Koncentruj się na nim, a przestaniesz odczuwać zimno i ciepło, zapach kwiatów przestaje mieć znaczenie. Nie ma bodźców. Ale jednak żyjesz, prawda? Choć świat zniknął, jesteś sam na sam z własną świadomością. Jesteś czystą esencją własnego bytu, bez ciała. Tylko zresetowana jaźń, sama. Sama pośród pustki. Zdolna do kreowania, do tworzenia. Nie zajęta bezsensownymi informacjami, jakże w tym momencie nieznaczącymi, jak np. 'co oni o mnie myślą', 'muszę dobrze wyglądać, dobrze wypaść!', 'jaka ona jest głupia, co ona sobie w ogóle myśli' itd. Tylko jaźń. Świadomość twórcza. Pomyśli 'przestrzeń' i stanie się przestrzeń. Przestrzeń, w której można wyznaczać sobie cele i poznawać świat, testować nowe możliwości, przestrzeń w której rodzą się idee pomysły, która programuje tą druga, podobno prawdziwszą przestrzeń, gdzie właśnie się znajdujemy. Tajemnica sukcesu.
A pewnie pierwszy lepszy fizyk kwantowy by mnie teraz zjadł jedną teorią.
A pewnie pierwszy lepszy ignorant by teraz opluł ten tekst i wybełkotał "bzdury".
A pewnie i tak nie potrafię trafnie przekazać tego, co chciałem, odczuwam niedosyt. Kiedyś będę kontynuował ten temat, bo jest on strasznie szeroki. Bo moi mili, świat nie jest tym, czym wydaje nam się, że jest. I my nie jesteśmy tym, czym wydaje nam się, że jesteśmy. Świat byłby zbyt prosty, bo w takim rozumowaniu, nie byłoby przyczyn ani skutków, tylko nihilistyczna egzystencja, wegetacja bez bliżej określonego celu. A wszystko ma przyczynę i skutek, dąży do określonego celu. Nawet wszechświat rozszerza się i kurczy.
I Tylko kilka miliardów ludzi nie ma pojęcia, po co ma mieć pojęcie.