Głodne dusze odchodzą głodne.

20.7.09

Chilli z chwili, czyli esencja rwania kwiatów.

Właśnie wróciłem z porannego spaceru, i jestem w pełni pozytywnie nastrojony do wszechświata. Zbadałem wskaźnik emocji na przestrzeni wieczór-noc-świt-poranek i dochodzę do wniosku, że najlepiej spać w dzień budzić się popołudniu, wieczorem nastrojowo tworzyć, nocą czytać, świtem wyjść na powietrze, a rankiem puścić chill-out w wykonaniu Smolika. Przynajmniej najkorzystniej dla mnie.

Po 4oo wstałem od biurka, narzuciłem na siebie za duży sweter z kapturem, buty, do tego plecak z aparatem i ruszyłem, chowając do kieszeni klucze od działki, która znajduje się kilkaset metrów od bloku. Gdy tam dotarłem, było już jasno, choć połowę nieba zakrywały chmury. Druga połowa była jednak jasna, słońce zaczęło właśnie wschodzić. Usiadłem na ławce, pod jabłonką, zdjąłem buty i skarpetki i... Nie ma nic lepszego niż poranny spacer na boso po mokrej trawie.

Obmyłem nogi w wodzie z kranu działkowego, która, zawsze lodowata, przez ten spacer wydała mi się dziwnie ciepła. Po takim orzeźwieniu, założyłem buty i wdrapałem się na daszek małego budynku na działce. Widzieć cały świat z innej perspektywy niż zwykle, to ciekawe doświadczenie. Ku mojej uciesze ponad ten daszek wystają górne gałęzie drzew wiśni, z nieoberwanymi, a ciemnymi od słońca wielkimi owocami. Szkoda było, żeby się zmarnowały...

I zacząłem robić zdjęcia z daszku, aż nie skończył się film. Było trochę pomarańczowo, trochę czerwono, a najbardziej szaro. Przynajmniej zdążę wywołać przed wyjazdem w góry.
Zszedłem, z małymi problemami, ale w jednym kawałku. Zjadłem przygotowaną wcześniej kanapkę z serem. Zawinąłem w papier wiśnię i kawałek mięty, którą zerwałem spacerując po rosie. Była 5:30, gdy opuszczałem ogródki działkowe.

Dwa złote w kieszeni. Piekarnię otwierają o szóstej, wiec miałem pół godziny. No cóż. Spacer po wertepach! Osiedle wymarło, nie ma ludzi, tylko gdzieś daleko jakiś cień do pracy, albo z pracy. Coraz więcej tych cieni. The Album Leaf na słuchawkach, praktykowanie oddechu i uważności w myślach, uśmiech na twarzy. Ludzie wydają się tacy cudowni, gdy padają na nich pomarańczowe promienie wschodzącego słońca. A może wcale się nie wydają.

Właśnie. Słońce było widać, chmury się przesunęły a mi się skończył film. Dobiła szósta, gdy na powrót wstąpiłem na osiedle. Poprosiłem Panią w piekarni o 5 bułek.

Co dalej? Siedzę sobie i kończę jedną z nich. Z dżemem wiśniowym. I herbatę ze świeżo zerwanej mięty. I jest dobrze, choć prawdziwe szczęście jest jakieś trzysta kilometrów na północ. Ale, przecież nawet jak jest źle, to jest dobrze, czyż nie tak?

I nawet fakt, że przez trzy najbliższe dni nie będzie ciepłej wody mnie cieszy. Nie ma to jak zimny prysznic o poranku.



4 komentarze:

kulka pisze...

uważność! a zgranie oddechu z krokami było? :D

J pisze...

Była harmonia ze wszystkim! :)

Jaśniepani pisze...

A ja widziałam wschód dzisiaj.
Moje szczęście zostawiłam 1034 km dalej.

Jaśniepani pisze...

Właściwie, to jednak nie szczęście. Chwilowa radość życia.