w deszczu gwiazd wstępuje w kosmos koliber
miota miota swój strach w oczach świateł
melancholia spokojnego psa siad
wycie wilka zmierzwiona sierść i kły
na glinianych symbolach wychował się atlas
kolumna niebios dorycka do bólu nieprzesadna
koryncko bez jońskich jajników nie ze słabości
kruszy się ale że był mocny za długo
świątynia królowej matki tętni życiem
spadają płascy wojownicy nie patrząc w dół
zlatują bogi złożono w ofierze skrzydła fryzów
zmęczony koliber tnie dziobem przez powietrze
kamienieją pióra blakną antycznie
roztrzaskany marmur okruchy życia
między niebem i niebem jest ziemia
teraz wiem: ptacy umierają w locie
- - -
Chciałbym ukryć w dłoniach zderzenie światów. Piękne dźwięki i magiczność kontrastów. Tu już nie ma huśtawek, wahadeł, czy karuzel. Tu jest wieczne drganie cząstek, rezonans, kamerton. Szukam, wątpię i próbuję, myśląc czasem, czy narodzenie się było konieczne i dlaczego akurat wtedy, kiedy duchy wyłażą na wierzch.
1 komentarz:
żyję, tylko pisać przestałam. blog mi bokiem wyszedł, niczego nie zmieniał tak czy siak. emocjonalnie bełtać to ja mogę i bez niego. a Wy chyba z Bratem obaj się zastanawialiście czy ja jeszcze żyję, najpierw on, teraz Ty. hah.
Prześlij komentarz